Artykuły

"Odkryłam w sobie Boginię i pokochałam ją miłością żarliwą"

Kobieta podąża za mężczyzną, pozwala mu się prowadzić.
Tak samo jak ciało podąża za duszą. To prawo, które należy respektować i rozumieć jeśli szukamy zdrowej relacji partnerskiej.
Jednak aby tak się stało, kobieta musi pozostać kobietą -  Istotą eteryczną i uduchowioną.
Mężczyzna zaś  mężczyzną- Istotą mającą cele i wizje jak je osiągnąć a przede wszystkim zna miejsce docelowe swojej podróży.

Problem naszych czasów polega na tym, że mężczyźni nie wiedzą czego chcą ani dokąd zmierzają zatem nie znajdują kobiet dla siebie.
Pozostają bez wsparcia, bez energii.
Nadzy, samotni targani emocjami i żądzami nie dającymi pokrycia w realnych potrzebach ich duszy.
Kobiety zaś chcąc ich mniej lub bardziej świadomie ratować stają się bardziej męskie- twarde, pozbawione subtelności i agresywnie nastawione na cel. Kastrujące.
Ustalają zasady. Łamią wolę i tak otępiałych od niemocy samców.
Wtedy powstaje jeszcze większy galimatias.

Kobieta jest naczyniem.
Została stworzona aby przyjmować energię od mężczyzny i ukierunkowywać ją na światło- wtedy sama staje się drogą i celem.
Wtedy jest dobro i jest miłość. Mężczyzna ją prowadzi a ona daje mu ciepło i obdarza go troską.
Daje mu siłę, która jest mu potrzebna do kreacji życia i rzeczywistości w której ona mu towarzyszy.

Owocem jest obopólne szczęście i poczucie spełnienia.

Kiedyś usłyszałam, że poniżające jest twierdzenie iż kobieta jest naczyniem, uwłaszczające zaś sprowadzanie jej do roli opiekunki spolegliwej i "bezwiednie podążającej" dlatego też warto się nad tym dłuższą chwilę zatrzymać.

Kobieta jest naczyniem ponieważ tak została stworzona. Jej budowa ciała, rola matki jak i kochanki to przecież role "przyjmujące".
Nie ma jednak Istoty silniejszej i pełniejszej mocy niż świadoma i przebudzona Kobieta.

W terminologii tantrycznej czy też filozofii Tao kobiece narządy nazywane są: komnatą, kwiatem lotosu i tym podobnie. Te nazwy także obrazują rolę "naczynia przyjmującego".
Wg mnie to, co fizyczne jest odwzorowaniem tego, co duchowe.
To, co ukryte wewnątrz- tego, co ukazane na zewnątrz. Jak na niebie- tak i na ziemi.
Dlatego też w rozumieniu duchowym kobieta także jest "przyjmująca" ponieważ tylko jej wewnętrzna moc i energia ma siłę stwórczą na tak wysokich wibracyjnie poziomach.

Mężczyzna zatem potrzebuje KOBIETY mądrej, świadomej swej mocy, seksualności, kochającej i subtelnej (nie agresywnej) a jeśli on w swojej mądrości i sile zapewni jej poczucie bezpieczeństwa jakim jest mocne ramie czyli cel, doskonałe narzędzia oraz PEŁNE oddanie dla jej miłości i mądrości to jest WYGRANY na wielu, naprawdę wielu płaszczyznach.
Zyskuje: przyjaciela, matkę dla swojego potomstwa ( co także jest ważne od punktu ewolucji), kompana do zabaw- wypraw oraz doskonałą kochankę zawsze gotową na doznanie pełne intymności i namiętności.

A to wszystko powoduję, że:
1) zachowuje równowagę psychika- emocje, a co za tym idzie zdrowie fizyczne
2) zyskuje siłę potrzebną do utrzymania swojej energii, pozostaję samcem ALFA a więc znów ewolucyjnie wygrywa
3) posiada wszelkie potrzebne zasoby: mentalne, psychiczne, biologiczne i energetyczne by brać udział w kreacjach, pracy i uzyskiwaniu narzędzi do osiągania celów
4) ma zawsze dostęp do ciepła ogniska domowego, gdzie czuje się bezpieczny, bo...jest rozumiany, wspierany i kochany - odpoczywa i zbiera siłę ...

a kobieta?
...mając przy sobie stabilnego mężczyznę jest po prostu szczęśliwa. Ma poczucie spełnienia siebie, bezpieczeństwa  i przynależności. Jej siła rośnie, gdy jest kochana.
Każda z ról, czy to przyjaciółki, czy też matki/ kochanki wspiera ją i daję przeogromna radość oraz wewnętrzne spełnienie.

Wdzięczność takiej kobiety to ta moc, to ten power którego Wam, przede wszystkim Wam mężczyznom życzę..

Wam Kobietom zaś odnalezienia w sobie mocy Bogini i wiary w siebie. Nic nie musicie, jesteście wolne i jakże piękne :)))

Przemyślenia...


Miałam jakiś czas temu telefon od Mężczyzny w mocno młodym wieku: 36 lat. Poprosił mnie o rozmowę, przepraszając za ten nietypowy dobór czasu ale ma poważny dylemat i że nie będzie tu przekłamaniem jeśli określi go mianem "sprawy życia i śmierci.."
I tu rozpoczęła się nasza ponad godzinna rozmowa.
Otóż ten młody Mężczyzna kilka tygodni wstecz dowiedział się, że... zostało mu maksymalnie rok czasu życia. W grudniu oświadczył się swojej dziewczynie, planowali założenie rodziny...
Zwlekał długo z podjęciem wielu decyzji, chociaż byli parą od ponad 6 lat.
Wciąż sądził, że czasu jest tak wiele a czas młodości zbyt krótki aby wprowadzać w nim "aż takie zmiany".
Opowiedział mi o swoim życiu, relacjach, emocjach... Teraz dylematem jedynym jaki ma to czy w te święta powinien Jej o tym powiedzieć, czy nie...
I jak...

Ta rozmowa natchnęła mnie do przemyśleń o życiu, śmierci, przemijaniu...
O tym, że nie mamy wpływu ani na czas przyjścia na świat ani na ten, kiedy śmierć puka do naszych drzwi i zaprasza gestem nieznoszącym sprzeciwu do podróży na drugą strone osi czasu.

Tak myślę, że nie powinniśmy niczego odkładać na jutro ani na później. Każda chwila jest wyjątkowa, dzieje się tu i teraz... Nie ma ani sekundy, która wydarzyłaby się po raz kolejny... Każde słowo nie wypowiedziane pozostawia ciszę i niezapełnioną pustkę. 
Tyle osób, którym powinniśmy mówić, że są dla Nas ważni, wyjątkowi... Tyle ludzi, którym warto powiedzieć, że doceniamy ich za to, jacy są. Tyle kwiatów sympatii, owoców miłości, które warto rozdzielić pomiędzy tych, których kochamy. 

Nigdy nie wiemy ile zostało Nam czasu, ani ile czasu mają te osoby o których tak często zapominamy myśląc On/Ona o tym przecież wie... a gdy przychodzi Żniwiarz zawsze jest za wcześnie i zawsze nie w porę... Nie ma już możliwości powiedzieć tego wszystkiego, co głęboko siedzi w  sercu... 

A przecież codziennie dostajemy kolejny limit godzin życia. Każdego nowego dnia otrzymujemy szansę aby uczyć się kochać i mówić o miłości. 
Co chwila spotykamy na swojej drodze ludzi, których warto cenić oraz takich których warto zabrać do swojego serca. 
Każdy z Nas ma koło siebie kogoś, kto ma szansę stać się kimś bardzo ważnym w Twoim życiu.

Ten Mężczyzna uzmysłowił mi, że gdy oczekujemy na śmierć przypominamy sobie tylko o samotnych nocach, gdy nie tuliliśmy bliskiej nam osoby. Powiedział, że żałuję tych chwil, w których mógł sprawić aby w czyichś oczach zabłysło światło ale wolał oddać się przyziemnym działaniom, które teraz i tak nie brzmią, i kompletnie nic nie znaczą.

Powiedział, że liczył tysiące pocałunków, których nie złożył na ustach swojej Kobiety, z pośpiechu, zaniedbania...
Powiedział, że teraz dotyka Ją częściej chcąc zapamiętać każdy skrawek jej ciała, ciepła i dobra i prosi Boga by pozwolił mu zabrać te odczucia tam, gdzie pójdzie... Powiedział jak bardzo boi się samotności i podróży tam, gdzie droga mu nieznana...

Słuchałam Go i przekładałam wszystkie Jego słowa na mapę swojego życia. 
Przypomniałam sobie jak 6 lat temu zmarł mój tata. Człowiek o wielkim, dobrym sercu. Mężczyzna, który uczył mnie stawiać pierwsze kroki, wywoływał i liczył moje uśmiechy.
Pamiętam te słowa mamy w telefonie i moment, gdy zobaczyłam go leżącego na podłodze po nieudanej próbie reanimacji...

Pamiętam te poczucie bólu i pustki na myśl, że Jego dłonie nigdy nie przytulą, nie pogłaskają mnie po głowie ani usta, które nigdy więcej nie powiedzą że jestem Jego małą dziewczynka i że mnie tak bardzo kocha...
Najgorsze jednak było to, że  to JA nie będę mogła już nigdy mu powiedzieć jak bardzo jestem mu wdzięczna za wszystko, ani jak bardzo go kocham i jak bardzo potrzebuję.. Jak wiele mam cudownych wspomnień i zamkniętych szczelnie w swym umyśle i sercu rozmów, wskazówek, uśmiechów i licznych naszych tajemnic.
Miałam obraz setek niewykorzystanych chwil, sytuacji aby powiedzieć Tacie jak wiele dla mnie znaczy. 

Zrobiłam sobie rachunek sumienia, tak jest wiele osób których kocham, które są dla mnie bardzo ważne.
Jest wiele osób o których czasami "nie pamiętam" zabiegana, czasami po prostu za egoistycznie zamknięta w swym świecie myśli, uczuć, emocji i emanacji.



Prawdopodobnie każdy z Was ma czasami takie przemyślenia, 
każdy z Was ma takich "bliskich- dalekich" ludzi...

Pamiętajcie aby raz na jakiś czas powiedzieć im, jak wiele dla Was znaczą...



Biograficznie...o miłości, związkach, przyjaźniach 

Ostatnio będąc na wykładzie Gerharda Walpera usłyszałam coś przepięknego na temat miłości i relacji partnerskiej:
"mężczyzna jest połową człowieka i kobieta jest połową człowieka".
Szukają siebie aby połączyć siebie i stać się całością w pełni" i natychmiast naszła mnie pewna refleksja czy to człowiek się spełnia w miłości czy też miłość w człowieku?

Czy to my szukamy miłości, czy to może miłość szuka nas aby wypełnić swoje przeznaczenie?
Pobyłam w sobie z tym pytaniem i..przychodziły do mnie obrazy różnych miłości mojego życia.
Miłości która odnalazła spełnienie w przyjaźniach, partnerstwie, rodzicielstwie... i szereg emocji z tym związanych: zauroczenia,uniesienia, poczucie wspólnoty, lojalności, podniecenia i głębokiego spokoju a także niepokoju, lęku, odrzucenia i przeszywającego bólu.
Jedna MIŁOŚĆ a tak wiele ma oblicz, tak wiele od nas wymaga i tak ogromne testy na nas sprowadza.
Jednym razem jesteśmy tak silni w niej, innym tak mali jak małe są dzieci, gdy patrzą na rodziców i każdy ich gest jest albo wyrazem miłości albo jej braku. Stąd pochodzą nasze pierwsze odczucia, lęku i zamknięcia oraz radości i poczucia przynależności, a więc i otwarcia.

Ja byłam dzieckiem adoptowanym, więc pomimo że nie pamiętam pierwszych dni swojego życia pierwsze doświadczenie z energią miłości była... miłość siły która wprawiła to wszystko w ruch, wielkość biologii i dar losu ponieważ JESTEM.
To mnie otworzyło- urodziłam się.
Drugim doświadczeniem był rozrywający ból rozstania, porzucenia który zamyka. Ten ból jednak się skończył bo dostałam od losu i tej wielkiej wszystkowiedzącej miłości rodziców, którzy poprowadzili mnie poprzez życie- poniekąd dali mi je po raz drugi w prezencie. Jakie to wielkie, oni uczyli mnie miłości- całkiem nieświadomie...

Teraz mam 32 lata. Z perspektywy tych wszystkich lat życia mogę powiedzieć, że miłość zawsze była blisko mnie- czułam jej ciepły oddech na swojej twarzy niczym podmuch letniego wietrzyku.
Dotykała mojego serca i najwyraźniej mnie lubiła bo przyprowadzała pod bramy mego serca pięknych ludzi.
Doświadczyłam przepięknych przyjaźni, właściwie nadal ich doświadczam. Są moim ukojeniem. Niektóre z tych osób widuje bardzo rzadko ale kocham nadal silnie. Jestem blisko, bo dla duszy i energii nie ma przestrzeni ani czasu...

Byłam też kochana przez mężczyzn do utraty sił  i niejednokrotnie kochałam ich całą daną mi mocą na tamten czas.

Mam dwóch synów- i tutaj miłość była łaskawa, bo dusze tych dzieci przepięknie rezonują z moją.
Gdy na nich patrzę widzę miłość w czystej postaci. W nich odnajduję miłość do ich taty a mojego byłego męża.
Była wielka, przyniosła pełną gamę odczuć i emocji za które do dziś jestem bardzo wdzięczna.
Z nim uczyłam się kochać, wybaczać i być pomimo wszystkie te uwikłania naszych rodzin.
To jego obecność w moim życiu otworzyła mnie na więcej miłości, na więcej TAK dla tej ogromnej sił twórczej.
Dziś pomimo, że każde z nas ma swoje życie tą miłość dostrzegam w Jego spojrzeniu i trosce czasami zawoalowanej- ot pokerowa twarz :)

Potem kochałam cztery  razy, całą parą w sercu. Do "nieopamiętania".
Każdym razem ta MIŁOŚĆ brała nas w swe objęcia, nauczała.
Trzymała mocno, aż do momentu aż los się wypełnił. Potem puszczała.
Były rozstania. Każdy szedł dalej...sam.
Chociaż nadal mają miejsce w moim sercu i nadal darzę ich miłością.
 Nadal czuję ich miłość i głębokie duchowe wsparcie.
Los jest taki łaskawy.
Tak bujnie nas doświadcza a miłość? Przychodzi wtedy gdy się jej najmniej spodziewamy.
Jest najbogatszym i najpotężniejszym nauczycielem.
I jak w piosence Bajora:
 http://www.youtube.com/watch?v=prSX7jTNU7Y
 powinniśmy przyjąć ją taką jaka przychodzi.
Bo jest idealna ze wszystkim tym, co nam przynosi, czego nas naucza. Idealna, wielka, piękna i bardzo bardzo silna.

Moje doświadczenia nauczyły mnie aby pomimo tego, co czasami ciężkie pozostawać otwartym i gotowym na przyjmowanie miłości. Ona tylko czeka...aby wejść w Twoje życie poprzez serca znajomych, przyjaciół, partnerów i zawsze zawsze jest obecna w oczach i pełnych zaciekawienia buziach naszych dzieci.

Bert Hellinger pisał o tym, że jest miłość od pierwszego i od drugiego wejrzenia. Obydwóch doświadczył każdy z nas.
I tej pełnej pasji, namiętności, zauroczenia jak i tej drugiej: bogatej, dojrzałej, wymagającej poświęceń, wyrzeczeń i pracy nad sobą abyśmy pokochali samych siebie takimi jakimi jesteśmy.
Abyśmy odnaleźli w sobie piękno bycia tą" połową człowieka" i odnaleźli tę brakującą cześć siebie w tym drugim...
I...abyśmy w końcu stworzyli harmonijną pełnię wtuleni w swoje serca a obydwie dusze w siebie niczym dwie połówki jabłka -połączone- szczęśliwe... Niechaj miłość się spełnia w nas a my w miłości..

a ja? Ja czuję:
- głęboką wdzięczność za to, że przychodzi i zostaje..
- wielką pokorę przed jej siłą, planami których nie sposób przewidzieć....
- ogromną radość, gdy mnie zaskakuje..
- przeogromny ból gdy odchodzi..

To wszystko łącznie sprawia, że otwieram na nią swoje serce i przyjmuję ją ze wszystkimi obliczami, cechami, naukami... z wdzięcznością- którą we mnie wywołuję, z pokorą której mnie nauczyła, z radościami- wszystkimi i z tym bólem- z nim szczególnie...


"Jeżeli ktoś nie kocha cię tak jakbyś tego chciał, nie oznacza to, że nie kocha cię on z całego serca i ponad siły."
- Gabriel García Márquez



Kontemplacyjnie o "odpuszczaniu"

Ostatnio dużo kontemplowałam nad "puszczaniem" tego, z czym zżyliśmy się i bez czego zaczęliśmy nie wyobrażać sobie życia.
Rozmyślałam nad tematem rozstań, pożegnań i domykania.

"Puszczanie wolno" to nic innego jak uzmysłowienie sobie odrębności.

Partner- pomimo, że nas uzupełnia to jest całkowicie odrębną jednostką- ma odrębnie funkcjonujące ciało, swoje myśli, karmę, rodzinę a co za tym idzie całkowicie inne mechanizmy reagowania i konsumpcji życia.
Żyliśmy bez Niego większość życia... Może okazać się, że los połączył nas na chwilę jak pasażerów w pociągu.
Jedziemy kilka stacji razem a potem jedno z nas...wysiada i idzie dumnie do swojego życia. Czasami zabiera emocje, idee i przemyślenia ze wspólnie spędzonego czasu do następnej podróży a czasami one po prostu idą gdzieś w głąb duszy i tam zostają uśpione...

A więc gdy uzmysłowimy sobie tą realną odrębność to gdzieś w duszy robimy pierwszy krok do "uwolnienia".

- Jeśli jesteś tutaj być może tylko na chwilę to... miło Cię witam... Dzień Dobry! Ugrzej swoje serce w bliskości mojego. Zamknij oczy i poczuj się bezpiecznie- ten jeden czas- Ty i Ja-razem... Jeden czas...

Czasami ten "jeden czas" to miesiąc, czasami rok a bywa że i przeszło połowa naszego życia. Nigdy nie wiemy jakie plany ma co nas Bóg, miłość i nasze dusze. Szanujmy zatem ten czas. Delektujmy się nim i celebrujmy każdą sekundę jakby była tą ostatnią.

To jest właśnie ODPUSZCZANIE, nie rezygnacja..tylko odpuszczanie.

A co się dzieje, gdy jeden partner odpuszcza a drugi zaś pełen lęku wykonuje sztuczki alpejskie aby uwięzić zatrzymać, osaczyć. Jak jego poczucie bezpieczeństwa wiąże się z zniewoleniem?

- tak jak z miłości zaczynamy chodzić do wspólnych lokali, upodabniamy swoje gusta kulinarne, mimikę, gestykulację tak samo z miłości upodabniamy się pod kontem reakcji, wzorców. Zaczynamy odgrywać nie swoje role. I to wszystko z miłości- aby głębiej zrozumieć drugą osobę, aby grając w jej grę ją spacyfikować i złagodzić.

Jednak podświadomie w tej  "grze" zwykle chodzi o władzę. Osoba osaczająca chce zdobyć przewagę albo materialną, albo psychiczną. Jeśli uda się jej doprowadzić partnerkę do uzależnienia finansowego lub załamania nerwowego, depresji to czuje się dopiero wtedy bezpieczniejsza. Czuję że wygrywa, ma władzę i kontrolę. Ustala zasady gry..

Większość romantycznych historii tutaj właśnie ma swoje zakończenie.

Jedna osoba staje się katem ( zwykle udając ofiarę, zdobywając tym sposobem punkty wśród zatroskanych pseudo znajomych- którzy zwykle są uczestnikami wielu gier życia. Zasada wspierania opiera się na mechanizmach współodczuwania )
Druga potencjalną ofiarą. Im szybciej ktoś wyciągnie ją z bagna przeniesionych myśli i emocji partnera, im szybciej wytrzeźwieje i zajmie pozycje dysocjacyjną, tym szybciej jest szansa na uratowanie siebie a czasami nawet relacji..


Czasami się udaje miłość a czasami jest już za późno...

''Temu kto Cię nie szuka, nie zależy na Tobie.
Ten kto za Tobą nie tęskni, nie kocha Cię.
Przeznaczenie decyduje o tym kto pojawia się w Twoim życiu, ale Ty decydujesz kto w nim zostaje.
Prawda boli tylko raz.
Kłamstwo za każdym razem kiedy je wspominamy. 
Są trzy rzeczy które przemijają i nie wracają nigdy więcej: słowa, czas i szanse.
Dlatego też ceń tego kto Cię ceni i nie przywiązuj dużej wagi do tych którzy traktują Cię tylko jako jedną z opcji."

Magia Związków Miłości

Szczęście w miłości - dar, sztuka a może czysta kalkulacja?
Jeśli to dar, to czy jest wpisany w los, czy wypracowany, ot nagroda od dobrotliwego świata?
Jeśli sztuka, to kto jest tu aktorem, a kto reżyserem?
Czy możemy zmienić scenariusz?
 Jeśli kalkulacja, to czy dusza umie liczyć?


Zarówno jako kobieta, której celem jest osiągnięcie poziomu miłości pozbawionej uwarunkowań, jak i terapeutka pomagająca niejednokrotnie odnaleźć odpowiedzi na dręczące pytania moich (szczególnie) klientek obserwuję...
Obserwuje siebie, moich przyjaciół, znajomych ich relacje z partnerami, mężami-żonami jak i kochankami. Obserwuję mężczyzn, kobiety.
 Doświadczam w swoim życiu miłości, dobra, czułości i ciepła.

Wysnuć mogę wniosek, że "Miłość jest wtedy, gdy ofiarowujemy wolność wyboru".

Bez wolności nie ma mowy o zaufaniu, radosnym doświadczaniu drugiej osoby.
Brak wolności to lęk, który manifestuje się na różne możliwe sposoby, np. zazdrość.
Ilu z Was doświadczyło tego lęku? Myślę, że każdy ma swoją historię.

Z tego lęku rodzi się zaborczość, koło się zamyka, gdyż zaborczość zabiera wolność i stajemy się niewolnikami tego, co powinno dawać wielkie pokłady radości, szacunku i pokory.
Spętujemy się kajdanami zwanymi: oczekiwania.

Ostatnio byłam świadkiem takiego wydarzenia, gdzie dwoje kochających się ludzi pogubiło się w labiryncie oczekiwań.
 Dwoje cudownych, ciepłych ludzi, którzy nie potrafili się porozumieć, pomimo iż zdecydowali się na doświadczanie siebie w miłości, akceptacji i szacunku.

Obserwacja ich bolesnego doświadczania uzmysłowiła mi, jak wielką rolę pełni w naszym życiu radosne doświadczanie wolności pełnej szacunku w związkach partnerskich.

Zauważam trzy aspekty:
1/ akceptacja,
2/ konfrontacja,
3/ rezygnacja.

Gdy akceptujemy, to szanujemy drugą osobę z jej prawem do stylu życia, jego jakości, sposobu ubierania się, radzenia z problemami oraz drogi doświadczania i poznawania.
Wtedy bycie we dwoje jest wysokojakościowe, gdyż mamy świadomość wyjątkowości drugiej osoby.
 Każdy z Nas ma swoją percepcję, czuje, postrzega i kocha na swój sposób.
O naszej wyjątkowości i odrębności mówią nasze linie papilarne,
 kod DNA - każdy jest inny.
Zakochujemy się w tej odrębnej wyjątkowości, co się dzieje, gdy nagle chcemy ją zmieniać? Wchodzimy na poziom konfrontacji.

Czyli same "ale". Kocham Cię, ale... lub jeszcze ciekawiej:
Jeśli będziesz... to czy owo... to będę Cię kochać.
I czar pryska.
 Brak wolności = konfrontacja = niezasługiwanie.
 Brak zgody i porozumienia. W jednym umyśle powstaje złość, w drugim zawód, a gdzie podziała się miłość?

Jak brzmi właściwie zadane pytanie? Czy potrafisz zaakceptować odrębność własnej partnerki/partnera? Czy potrafisz kochać bez uwarunkowań dla samej miłości?

Jeśli tak, to patrz:
akceptacja = szacunek = pozwolenie = uznanie = zadowolenie 
= spełnienie = miłość bezwarunkowa

Jeśli nie, to... przechodzimy do rezygnacji. Odpuszczenie i wolność. Najwyraźniej to nie tym razem, nie ta osoba. Brak gotowości. Brak winy.

Każdy jest właściwy...


Akceptacja...

Panta rei - wszystko płynie. To łacińskie przysłowie dobrze opisuje zmienność świata, który nas otacza, w którym żyjemy i który usiłujemy objąć naszym umysłem, przypisać mu zasady, którymi się rządzi, znaleźć sposób na bezpieczną, budzącą poczucie sensu egzystencję.
I często w pogoni za stworzeniem sobie stabilnego obrazu świata zapominamy, że życie jest nieustającym procesem, że wszystko, absolutnie wszystko, jest w ciągłym ruchu, ulega zmianie. Tak jak nie można dwa razy wejść do tej samej wody w rzece, tak i my i nasze otoczenie zmieniamy się nieprzerwanie. Nawyki krytykanta i malkontenta.

I podstawowym krokiem do odnalezienia wewnętrznego spokoju jest zdanie sobie z tego sprawy i zaakceptowanie takiego stanu rzeczy. Jest to punkt wyjścia we wszelkich próbach poprawienia swojego losu, stanu zdrowia, relacji z ludźmi. Dopiero świadomość, że wszystkie reguły, którymi się posługujemy, wszelkie przekonania i wierzenia są słuszne tylko w określonych warunkach i wcale nie muszą obowiązywać w podobnej, ale jedynej w swoim rodzaju sytuacji, pozwala na elastyczne podążanie za nurtem życia. Zaakceptowanie życia jako procesu przemian uwalnia nas od ciągłej walki o utrzymanie status quo. Bo status quo nie istnieje w przyrodzie, nie istnieje w realnym świecie, może istnieć tylko w naszym wyobrażeniu o świecie, w naszym pragnieniu zatrzymania zmian, by uzyskać poczucie, że rozumiemy mechanizmy życia i jesteśmy przygotowani na stawienie czoła przyszłości.
Ale wtedy wszelkie zdarzenia burzące nasz wyimaginowany stabilny świat traktujemy jak fatum, grom z jasnego nieba, niepowodzenie, złośliwość losu. I przy takim nastawieniu dużo trudniej poradzić sobie z nową sytuacją, z nieznanymi wyzwaniami, z pojawiającymi się problemami.
Łatwo powiedzieć zaakceptuj sytuację, w której się znajdujesz, zaakceptuj siebie, swoją rodzinę, współpracowników..... Co to właściwie znaczy i jak tego dokonać? Czy ktoś nas tego nauczył i czy my jesteśmy w stanie tę umiejętność przekazać następnym pokoleniom? Wiadomo, że od czasu, gdy zwyciężyło myślenie racjonalne, absolutnie wszystko trzeba udowadniać ściśle i naukowo. Najdrobniejsza niezgodność jest podstawą do odrzucenia dowodzonej prawdy.
I nauczyliśmy się we wszystkim szukać niezgodności, rysy, braku, cechy ujemnej, wady itp. Naiwnie sądziliśmy, że wynajdując minusy wspomagamy siebie i bliźnich w dążeniu do doskonalenia swoich pragnień, wiedzy i umiejętności. I jakiż jest efekt tego nastawienia na poszukiwanie niezgodności?
 Rzesze ludzi z niskim poczuciem własnej wartości, krytykujących samych siebie, wynajdujących minusy w bliźnich, sytuacjach życiowych, nawet w przyrodzie. Doszliśmy do tego, że w radiowych wiadomościach na temat pogody słyszymy, że niestety dzisiaj jest zimno i pada deszcz, a jutro spodziewany jest dzień słoneczny i niestety będzie gorąco. 
W każdej sytuacji można znaleźć plusy i minusy i tylko od nas zależy jak będziemy postrzegać świat. Czy zaakceptujemy istnienie sił przyrody, które rządzą pogodą czy też będziemy stale narzekać na niezgodność naszych oczekiwań z zewnętrznym światem?
Ale właściwie, po co starać się zmieniać swoje nawyki krytykanta i malkontenta? 
Otóż z bardzo prostej przyczyny. 
Nasz sposób myślenia i postrzegania świata wpływa decydująco na nasz stan wewnętrzny, nasz stan fizjologiczny a co za tym idzie i na nasze zdrowie. Człowiek, który czy to głośno, czy po cichu (w duchu) wyraża niezadowolenie, wywołuje w swoim organizmie stres. Stres objawia się napięciem mięśni. Można to łatwo sprawdzić przeprowadzając drobne doświadczenie. Z pomocą palców wskazującego i kciuka zrób dwa oczka łańcuszka (kółko zrobione palcami jednej ręki przeplata się z kółkiem z palców drugiej ręki). I staraj się rozerwać łańcuszek równocześnie myśląc:
O bardzo przyjemnej sytuacji (może o czymś, co lubisz jeść, może wyobrażając sobie, że słuchasz ulubionego utworu czy też, że oglądasz wspaniałe dzieła artysty?),
O nieprzyjemnym zdarzeniu (może gryziesz zgniły owoc, może ktoś krytykuje ciebie a może oglądasz ślady zniszczeń na świeżo wymalowanej ścianie?). I sprawdź, kiedy twoje palce są silniejsze i trudniej rozerwać kółka łańcuszka, czy gdy myślisz o rzeczach przyjemnych czy o niemiłych? I zauważ, że zmianę siły twoich mięśni wywołały tylko twoje myśli. Nic się nie zmieniło w otaczającym cię świecie, zmieniły się tylko twoje wyobrażenia o nim.


I kolejnym etapem dostrojenia się do nurtu życia jest zaakceptowanie faktu, że swoim sposobem myślenia wpływasz na swój stan zdrowia, bo wiadomo, że nawet malutki, ale długotrwały, stres obniża sprawność ludzkiego organizmu. Skoro wiadomo już, po co dążyć do zmiany swojego nawykowego sposobu postrzegania świata, rodzi się pytanie jak to zrobić. Metod jest tysiące, ale wspólną ich cechą jest to, że trzeba świadomie je stosować, obserwować zmiany i cieszyć się postępami, nawet tymi minimalnymi.

Zaakceptowanie stanu, w którym się znajdujemy powoduje, że możemy zauważać zmiany i mieć powód do satysfakcji każdorazowo, gdy dostrzeżemy jakiś postęp. Jeżeli natomiast porównujemy wszystko ze stanem wymarzonym, pożądanym to.... Przeważnie mamy powód do niezadowolenia, nawet wtedy, gdy dokonujemy heroicznych wysiłków, by osiągnąć doskonały CEL - stan idealny, który z samej definicji jest nieosiągalny, bo jako eksperci od krytykowania na pewno znajdziemy "rysę" na swoich dokonaniach.

Podam kilka ćwiczeń wspomagających nas w zmienianiu swojego nawykowego myślenia malkontenckiego. Można "łapać się" na osądach, które wydajemy widząc mijane osoby. 
Jeżeli np. pierwszą myślą na temat mijanej kobiety było, „ale ma źle dobrany szalik do płaszcza", skup się na wynalezieniu trzech cech, które zasługują na podkreślenie.. 
Może ładnie chodzi, może uśmiecha się ciepło do ludzi, może ma ładnie wykrojone usta....? 
Zobacz człowieka jako całość - ta osoba to nie tylko jej ubiór, jej zachowania, to także jej świat wewnętrzny, cała gama uwarunkowań społeczno-ekonomicznych. 
Czyż źle dobrany (według ciebie) szalik może być podstawą oceny drugiego człowieka?
 A wszak wydając "werdykt" w sprawie estetyki jej stroju stawiasz się w pozycji sędziego, który na podstawie nikłych informacji formułuje negatywne opinie o bliźnim a przy tym pogarszasz swoje samopoczucie, bo negatywne myśli wpływają na funkcjonowanie twojego organizmu. Ćwicz tak długo, aż nabędziesz umiejętność wynajdywania zalet w sposób naturalny, niewymagający ani namysłu ani wysiłku.

Innym ćwiczeniem, które początkowo może wydawać się trudne, jest wieczorne podsumowanie dnia. Ale, ale.... Podsumowanie w nowej wersji - znajdź dwadzieścia powodów do pochwalenia siebie za to jak przeżyłaś/łeś ten dzień. To nie muszą być osiągnięcia godne nagrody Nobla, wystarczą drobne szczegóły dnia, z których jesteś zadowolona/y. Może to być pochwała, za to, że rano sprawnie wstałam z łóżka, że pamiętałam posolić ziemniaki, że byłam w urzędzie, (do którego nie lubię chodzić), pamiętałam o imieninach cioci, szef mnie pochwalił za korespondencję, szybko przejechałam samochodem zatłoczoną trasę...... To ma być nauka znajdowania pozytywów w szarej, powszedniej egzystencji, która dzięki takim zabiegom wkrótce zamieni się w ciekawe, przyjemne życie. Można podnosić sobie poprzeczkę i w miarę nabywania wprawy zwiększać minimalną ilość wieczornych pochwał.

Kolejnym "trudnym" ćwiczeniem może być prawienie ludziom komplementów. Uwaga, uwaga!!! To mają być prawdziwe, szczere wypowiedzi. Chwalimy te cechy, które nam naprawdę przypadły do gustu. Jeśli podoba nam się kolor ścian w koszmarnie (według nas) urządzonym mieszkaniu, to chwalimy kolor ścian a nie urządzenie mieszkania. Jeszcze większą sztuką jest reagowanie na komplementy. Mamy taki zabawny obyczaj w Polsce, że gdy ktoś np. chwali naszą sukienkę, to my odpowiadamy (skromnie), że ten stary ciuch to pięć lat temu kupiliśmy za bezcen na wyprzedaży. Być może jest to nawet zgodne z prawdą, ale... Osoba, która komplementuje nas nie pytała nas o historię sukienki i wcale nie chce usłyszeć, że jej wyrazy podziwu są bezzasadne i właściwie nie na miejscu. Zachowując się w ten sposób czynimy szkody podwójne - po pierwsze psujemy sobie stan wewnętrzny, a po drugie zniechęcamy do siebie rozmówcę. Właściwe (zdrowe) przyjęcie komplementu to podziękowanie zań i wyrażenie własnych powodów, dla których nam też to coś się podoba.. Powracając do sytuacji z pochwałą sukienki, właściwą odpowiedzią będzie podziękowanie i dodanie, że bardzo ją lubimy Np. za materiał, bo jest niezwykle przyjemny w dotyku. Najwdzięczniejszym sposobem uczenia się akceptacji poprzez znajdowanie pozytywów jest chwalenie dzieci.


One jeszcze nie nauczyły się zaprzeczać prawdzie i psuć sobie humor narzekaniem i w bardzo wdzięczny i naturalny sposób reagują na nasze "zdrowe" zachowania. Po prostu czując się akceptowane, stają się promienne i twórcze.
Te ćwiczenia dostrzegania pozytywów mają przywrócić nam zdolność pełniejszego wglądu w siebie samego, drugiego człowieka i sytuacje życiowe. Mając pełen zakres danych jesteśmy w stanie lepiej ocenić człowieka czy sytuację i reagować sensowniej i zdrowiej. Weźmy "pod lupę" typowe problemy małżeńskie. Ludzie poświęcają tyle energii i zdrowia na walczenie o drobiazgi, na awantury o niezakręconą tubkę pasty do zębów, o porzucone na podłodze skarpetki, o spóźnienie. I widzą potem partnera jako bałaganiarza, osobę spóźnialską, na której nie można polegać. A zapominają, że jest dobrym człowiekiem, że opiekuje się rodziną, poświęca w pracy dla dobra innych....Jedynym momentem, kiedy skupiamy się naprawdę na ludzkim obliczu bliźnich, to mowy nad grobem nieboszczyka. Wtedy okazuje się, że prawie każdy był za życia oddaną, kochającą na swój sposób osobą. A czy nie byłoby rozsądnym dostrzec to za życia i dać temu wyraz słowem i gestem? Ale tego potrzebujemy się stale uczyć. Potrzebujemy zrozumieć i zaakceptować odmienność każdego człowieka, jego sposobu myślenia, reagowania emocjonalnego, przekonań. Każdy człowiek jest niepowtarzalną jednostką, swoiście ukształtowaną przez geny, rodzinę, społeczeństwo i koleje losu, jakie były mu pisane. Każdy odebrał odmienne wychowanie i inne rzeczy uważa za normalne. Rzadko zastanawiamy się nad tym jak dalece to, co dla nas jest normą, dla innych jest nie do przyjęcia. Wystarczy przyjrzeć się obyczajom panującym wśród ludzi różnych kultur. U Mongołów do dobrych obyczajów należy czkanie przy posiłku. Hawajczycy na powitanie stykają się nosami, aby wziąć oddech tym samym powietrzem. Wielożeństwo jest naturalne u Muzułmanów. Zdanie sobie sprawy z tego, że dla mnie inne sprawy są ważne niż dla innych ludzi, znacząco wpływa na sposób współżycia z innymi. Jeśli pragnę, aby świat był urządzony zgodnie z moimi pragnieniami i pomijam potrzeby innych ludzi, to, dlaczego oczekuję, że inni będą respektowali moje?

Zaakceptowanie swoich potrzeb i zaakceptowanie, zrozumienie motywów działań innych ludzi przenosi odpowiedzialność za realizacją moich pragnień na mnie. W moim myśleniu skupiam się wtedy na znajdowaniu sposobów osiągnięcia tego, co jest moim celem a nie na oczekiwaniu od otoczenia, że zafunduje mi właściwe rozwiązania, co rodzi rozczarowanie i frustrację, gdy tego nie zrobi.

Aby zaakceptować siebie trzeba siebie poznać. Poznanie siebie wymaga odwagi, ponieważ nauczyliśmy się pokazywać światu maskę a nie swoje prawdziwe wnętrze. Stworzyliśmy pewien obraz siebie i chcemy, aby świat nas takimi widział. A poznanie siebie odsłania nasze jasne i ciemne strony. Poznanie siebie można przeprowadzać w formie ciekawej podróży do wnętrza nieznanej istoty. Można zacząć od wypisania sobie wszystkich swoich talentów i stron jasnych. Dopiero w drugiej kolejności wypisujemy strony, które mniej nas satysfakcjonują. I... Badamy, w jakich sytuacjach te ciemne strony stają się naszym atutem, kiedy możemy je z czystym sumieniem wykorzystać. I nagle ciemne strony nas zaczynają pełnić użytkową rolę bardzo przydatną w określonych warunkach. Potem możemy zająć się naszymi jasnymi stronami duszy i odkryć, w jakich okolicznościach stają się one nieprzydatne a czasami nawet naszą zmorą. I nagle odkryjemy, że wszystko w nas pełni swoją funkcję, tylko przez nieuważność stosujemy nasze możliwości w niewłaściwym kontekście. I takie przyjrzenie się sobie pozwala zaakceptować swój potencjał i korzystać z niego w sposób bardziej świadomy, bardziej celowy. Poznanie swoich zalet i wad i potraktowanie ich jako potencjału, który jest zawsze pozytywnym zasobem, jeśli korzysta się z niego właściwie, pomaga zrozumieć i zaakceptować drugiego człowieka.

Dopiero, gdy nauczymy się zarządzać własnymi zasobami, dojrzejemy do możliwości wywoływania pożądanych zmian w innych ludziach. I nie będzie to już myślenie "jak podporządkować" drugiego naszej wizji świata, ale raczej skupienie się na tym, w jak najlepszy sposób można wykorzystać potencjał drugiego człowieka dla dobra jego i innych.

A to jest myślenie twórcze, prowadzące do rozwiązania "problemu", podczas gdy koncentrowanie się na podkreślaniu wad i walczenie z nimi jest mało skuteczne a za to mocno nieprzyjemne (szkodzące zdrowiu) dla wszystkich biorących w tym udział.

Akceptacja siebie i otoczenia jest dużo łatwiejsza, jeżeli człowiek ma sprecyzowane cele, do których dąży. Wiedząc, dokąd zmierzamy łatwiej nam ocenić czy coś, z czym spotykamy się w życiu sprzyja realizacji naszych planów czy też ją utrudnia. Jeżeli moje ułomności nie utrudniają mi podążania do celu, to nie ma powodu, aby się nimi zajmować. Podobnie z tak zwanymi wadami bliźnich. Jeżeli dziwactwa partnera nie kolidują z realizowaniem wyznaczonego sobie zadania, to nie spędzają nam one snu z oczu.

I tutaj pojawia się prawdziwie bojowe zadanie dla każdego z nas. Jeżeli zadamy sobie pytanie, czego chcę, do czego dążę, jakie są wartości, ku których realizacji w moim życiu zmierzam, to..... Odpowiedź statystyczna jest informacją, czego nie chcę doświadczać w życiu lub też cel jest wielce abstrakcyjny jak Np. chcę w życiu miłości. A dopiero cel sformułowany pozytywnie, w pierwszej osobie i na tyle jasno, że jego zrealizowanie będzie łatwo dostrzegalne, może służyć nam jako drogowskaz przy podejmowaniu życiowych decyzji.
Gdy zajmujemy się akceptacją, musimy wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt - kto decyduje o tym czy coś jest godne zaakceptowania czy nie. Żyjemy pod straszliwą presją środków masowego przekazu, które rządzą się prawem korzyści materialnej a nie społecznej. Słyszymy w radio, oglądamy w telewizji, z plakatów i reklam dowiadujemy się, że jesteśmy nikim, jeżeli nie wejdziemy w posiadanie..... I tu wymieniane są atrybuty człowieka sukcesu. W wyniku takiego bombardowania informacjami mającymi nas zachęcić do wydania pieniędzy na reklamowane dobra, każdorazowo, gdy nie podporządkowujemy się zaleceniom reklamowym, możemy odczuwać dyskomfort, czuć się niepełnowartościowymi członkami społeczeństwa.
Wyjść z tej matni jest kilka. Można nie oglądać TV, nie słuchać radia. Można bawić się w znajdowanie w reklamach absurdu, elementów manipulacji, naiwności....Ale naprawdę skutecznym sposobem jest świadome ustalenie, co jest dla mnie wartością, na czym mi w życiu zależy, co się dla mnie liczy. Wtedy stajemy się "nieprzemakalni" dla reklamy. Jeżeli np. naszym priorytetem jest zdrowy styl życia i postanowiliśmy poruszać się jedynie z pomocą roweru i państwowych środków lokomocji, to przestajemy być wrażliwi na wszelkie reklamy samochodów. I nie boli nas, że nie stać nas na nowy model "superstrzały".
Jeżeli również odżywiamy się naturalnie, to wszelkie zachęty do kupowania "najnowszych nowości" o niezwykłym smaku (identycznym z naturalnym) nie robią na nas wrażenia. I chociaż może początkowo uwolnienie się spod presji mody, mediów wyda się zadaniem karkołomnym, samopoczucie człowieka, który wie, czego pragnie i jak to realizować, wynagrodzi włożoną w ten proces pracę.

Wściekła gonitwa ludzi za dostosowaniem się do obrazu człowieka sukcesu kreowanym przez świat biznesu prowadzi do wiecznego nienasycenia i braku zadowolenia, ponieważ nigdy nie będziemy w stanie spełnić wszystkich zewnętrznych oczekiwań.

Dla akceptacji siebie i otoczenia niezwykle ważne jest, aby punkt odniesienia znajdował się wewnątrz nas i abyśmy sprawowali nad nim czujną kontrolę. Przez czujną kontrolę rozumiem świadome dostosowywanie swoich wartości i przekonań do zmieniających się warunków zewnętrznych, aby nie popaść w konserwatyzm, nie zeskorupieć w swoim systemie. Życie jest procesem i wymaga od nas elastyczności w każdej dziedzinie. Właściwie, aby móc powiedzieć o sobie, że akceptujemy bieg życia, musimy zgodzić się na nałożenie na siebie obowiązku rozwijania swojej wiedzy o psychice człowieka, o jego rozwoju fizycznym i intelektualnym, o mechanizmach oddziaływania rodziny i społeczeństwa na jego osobowość. Po prostu wymagana jest od nas ciekawość poznawcza, chęć badania niezrozumiałych dla nas mechanizmów, zapoznawanie się ze źródłami problemów by móc je twórczo rozwiązywać. I jeżeli ten "obowiązek" połączymy z ciekawością i zaangażowaniem, nasze życie będzie interesujące i pełne zrozumienia.

Akceptacja ma jeszcze jeden wymiar, o którym mówić jest najtrudniej. Jest to zgoda na los, na warunki, w jakich przyszło nam żyć. W tej zgodzie na los nie może być rezygnacji, poddania nieuchronności nieszczęścia. W tej zgodzie musi być trzeźwa ocena sytuacji i określenie na ile jestem władna wpłynąć na swoją egzystencję, a co jest czynnikiem, który mogę poprawić, zmienić, wyeliminować tylko w małej części. Zaakceptowanie stanu wyjściowego jest bazą dla poszukiwania rozwiązań. Jeżeli np. ktoś z przyczyn niezależnych od siebie nie odebrał wykształcenia, nie zdobył zawodu, to albo zaakceptuje ten stan rzeczy i zacznie myśleć, co z tym zrobić, jak nadrobić braki, jak wykorzystać przyrodzone zdolności, albo nie zaakceptuje swojej sytuacji i stanie się ofiarą losu, pechowcem, człowiekiem unieszczęśliwionym przez czy to rodziców, czy społeczeństwo czy też Pana Boga. Żadna z tych opcji nie wspomoże delikwenta w drodze do osiągnięcia stanu zadowolenia, gdyż swoją energię będzie trawił na obwinianie innych, użalanie się nad sobą a nawet na branie odwetu na otoczeniu za swoje niezawinione "upośledzenie". I prawdą będzie to, że niekorzystna sytuacja jest niezawiniona, natomiast szkody wyrządzane sobie i/lub otoczeniu będą efektem własnego wyboru.

Jak można pomóc sobie i innym, którzy nie godzą się na swój los? Można wskazywać na ludzi, którzy potrafili odmienić swoje życie pomimo niesprzyjających warunków. świetnym przykładem są bliźniacy - synowie alkoholika. Jeden popadł w alkoholizm i pytany, co jest tego przyczyną tłumaczył to tym, że miał ojca alkoholika. Drugi nie pił i wiódł życie człowieka pracowitego i szczęśliwego i uzasadniał swoje postępowanie tym, że przecież miał ojca alkoholika. Decyzja, co zrobimy z tym, co mamy, należy do nas.
Podsumowując, zachęcam wszystkich do zwrócenia uwagi na pojęcie akceptacji i do przyjrzenia się swojemu życiu i ocenieniu na ile świadomie żyjemy, ile energii wkładamy w lepsze poznanie i zrozumienie świata a ile w obarczanie go winą za nasze niepowodzenia. I.... Wiedząc, na czym stoimy, zacznijmy zmieniać siebie a za takimi zmianami podążą zmiany w naszym otoczeniu.


Wybaczenie

Jest czas, gdy coraz więcej ludzi poszukuje różnych dróg rozwoju duchowego. Przyczyny są rozmaite. Pomijając globalne zmiany energetyczne na poziomie planetarnym, które są z pewnością główną przyczyną, jednak przez wielu niedostrzegalną i nieuświadomioną, istnieją te, które każdy z nas odnajduje w swym życiu. Generalnie to wewnętrzny ból, dyskomfort życia czy trudne doświadczenia są motorem do zastanowienia się nad sobą i własnym istnieniem.
Istnieją różne religie, kierunki, dogmaty, wiele szkół, nauczycieli, mistrzów, wprowadza tu sporo zamieszania, ale i umożliwia wybranie tego, co sercu najbliższe. Możemy skorzystać z tej różnorodności i jest to wspaniałe, że mamy obecnie tak powszechny dostęp do tej wiedzy.
Czasami zdarza się jednak, ze ta rozmaitość powoduje trudność w wyborze.
Poszukujmy, to nasze prawo i przywilej, możliwość wyboru, rozpoznania, praktyki.
Mijają lata, wielu nie osiąga zadowalających rezultatów. 
Lata medytacji, nauki, nie przynoszą radości istnienia, zrozumienia. Nie jest to oczywiście regułą, ponieważ, na szczęście wielu jest i takich, którzy słuchając wewnętrznego głosu podążają w kierunku, który umożliwia osiągnięcie zadowolenia i spełnienia. Dlaczego jednym udaje się, natomiast innym nie? Czy oznacza to, ze jest jeden, słuszny kierunek, który doprowadzi nas do wiedzy, samorealizacji? Nie. Do celu może doprowadzić nas każda droga, oparta na miłości, szacunku dla siebie i innych, zrozumieniu, tolerancji, jednak nie ta droga jest najważniejsza, a sposób, w jaki ją rozpoczynamy.
Co powinniśmy zrobić na początku naszych poszukiwań, jakie działania podjąć, aby dalsza nauka miała jakikolwiek sens, aby przyniosła oczekiwane rezultaty?
Pierwszą i zasadniczą sprawą jest wybaczenie. 
Wybaczenie,  powoduje oczyszczenie z negatywnych emocji. 
Uwalnia od wszelkich destrukcyjnych uczuć: lęku, złości, nienawiści, pogardy, ale i poczucia skrzywdzenia, bycia ofiarą, bezsilności itd., aby zrobić miejsce na inne energie, budujące nowego, silnego duchowego, pięknego, kreatywnego człowieka.
No tak, powie ktoś, przecież to oczywiste, ale czy na pewno? Jak wielu, z poszukujących Boga, od tego zaczęło swoja drogę? Być może słyszeli, że to konieczne, nawet zdecydowali się i powiedzieli to magiczne słowo wybaczam, ale czy przyniosło im ono spokój ducha, wyciszenie, prawdziwe uwolnienie?
Bardzo często spotykam się z niewłaściwym pojęciem słowa wybaczenie, bo tak naprawdę niewielu zastanawia się dogłębnie nad tym procesem.
Na jednym z seminariów pojawiła się kobieta, która miała traumatyczne doświadczenie w dzieciństwie. Korzystała z pomocy wielu terapeutów, bez skutku. Słyszała niejednokrotnie – wybacz, jednak nie wiedziała jak to zrobić.
Złościła się, bo nie mogła zrozumieć, jak może wybaczyć dokonane krzywdy.
Po prostu wybacz – słyszała, ale nikt nigdy nie wytłumaczył jej, na czym polega wybaczenie. Wydała sporo pieniędzy na terapie, pomoc, porady, jednak ból i wściekłość na oprawcę pozostały.
Czym jest w takim razie wybaczenie? – zapytała, kiedy spotkałyśmy się.
Zrozumieniem – tylko tyle.
Wybaczenie, to zrozumienie.
Jeśli zrozumiesz powody agresji, zadawania bólu, krzywdy, wówczas będziesz potrafiła wybaczyć.
Czy można jednak zrozumieć, patrząc jedynie na ziemskie, materialne przyczyny wydarzeń?
Z pewnością nie.
Aby pojąć cały sens danych wydarzeń, zrozumieć je, należy przypatrzyć się im z duchowego punku widzenia. Spojrzeć z pułapu nieśmiertelnej duszy.
I tak zrobiłyśmy. Długo tłumaczyłam jej zależności, przyczyny, dla których agresor pojawia się w życiu ofiary, pokazałam, że tak naprawdę często jest to przysługa, choć może to wydawać się paradoksem.
Nie potrafiła tego najpierw zrozumieć, ale przemyślała moje słowa, a ja nie ustawałam w tłumaczeniu. Nie jest łatwo, będąc w ogromnym bólu i lęku zrozumieć, i wybaczyć, jednak udało się. Podczas tego jednego spotkania dokonał się proces uwolnienia od trwającego kilkadziesiąt lat lęku.
Wystarczyło zrozumienie i chęć uwolnienia.
Pojęła, że sama przyciągnęła do siebie te doświadczenia, że tkwił w niej lęk i strach, zanim spotkała tamtego człowieka, a on uwolnił tylko to, co głęboko zalegało w jej podświadomości. Okazał się swoistym, choć srogim nauczycielem.
Z powodu tego doświadczenia przeżyła wiele lat piekła, ale gdyby zrozumiała przyczyny całej sytuacji wcześniej, uwolnienie przyszłoby już dawno...

A gdyby nie było w niej lęku, obawy, gdyby już w poprzednich wcieleniach odnalazła swą nieśmiertelną duszę, do tego spotkania z „oprawcą – nauczycielem” po prostu by nie doszło.
Czym więc jest wybaczenie?
Prawdziwe wybaczenie jest rozumieniem, dlaczego wydarzają się bolesne doświadczenia.
Jaka jest przyczyna i czy można uniknąć takich traumatycznych, przynoszących ból wydarzeń?
Powodem większości takich sytuacji jest wzorzec, który zalega w naszym ciele energetycznym. Powstał on w obecnym życiu, najczęściej w dzieciństwie, lub przechodzi poprzez wieki (inkarnacje) zbierając i zapisując wszystkie nasze doświadczenia. Są one umieszczone w naszej podświadomości i stanowią o sposobie rozpoznawania świata zewnętrznego. Jeśli np. w jednym z poprzednich wcieleń matce zmarło dziecko, co było dla niej trudnym przeżyciem, to w tym wcieleniu będzie obawiała się bardziej niż inni, o zdrowie swego potomka. Może to przyjąć nawet formę obsesji.
Jeśli w przeszłości, innym życiu kobieta została zgwałcona, będzie podświadomie obawiała się nie tylko takiego czynu, ale i mężczyzn. Będzie odczuwała do nich niechęć, złość, nienawiść.
Mężczyzna, który został zdradzony, będzie podejrzewał o to swoją obecną żonę, choć ona nie musi dawać mu ku temu żadnych powodów.
Kobieta, która doświadczyła w poprzednich inkarnacjach „życia ofiary”, była bita i poniżana, będzie obawiała się tego w obecnym życiu i poprzez to będzie przyciągała kolejnych oprawców by wreszcie się uwolnić od lęku lub/i uzależnienia od przyciągania takich osób.
Tamte wydarzenia sprzed wieków zostały zapisane tak głęboko, że zupełnie nie zdajemy sobie z nich sprawy.
Nie uznajemy ich, bo nie wiemy o nich, ale one jak trucizna zalegają w naszym ciele i dają o sobie znać właśnie poprzez spotykające nas doświadczenia.
Bez uświadomienia tych negatywnych wzorców, żyjemy według nich, dopóki nie wydarzy się coś, co wstrząśnie nami i pozwoli wyrwać się z ich wpływu. Często jednak, głusi na wołanie duszy, brniemy w takie doświadczenia, zupełnie nie zastanawiając się na ich prawdziwymi przyczynami. Przeżywamy życie uśpieni, w bólu i rozpaczy, a gdy przychodzi starość nienawidzimy samych siebie i wszystkich wokół za zmarnowane życie, lub poszukujemy Boga i miłości, ale w poczuciu bycia ofiarą.
Przyciągamy do siebie takie energie, jakie zalegają w naszych ciałach, na zasadzie podobieństw. Jeśli w kobiecie jest lęk przed mężem pijakiem, wyjdzie za mąż za człowieka, który jest, bądź będzie w takim nałogu. Jeśli nie tej zależności, obarczy winą swego męża i nawet, jeśli odejdzie od niego, następny partner również będzie powielał ten wzorzec, bo kobieta będzie przyciągała takie same energie.
Jeśli będzie w mężczyźnie głęboko skrywana obawa przez zdradą, mająca swój początek w doświadczeniach poprzednich żywotów, przyciągnie on kobietę, która powieli ten wzorzec. Czasami będzie on wynikiem jej doświadczeń inkarnacyjnych, kiedy indziej mężczyzna niejako przymusi ją, aby wypełniła ona jego obawy.
Czy taki człowiek, który gra rolę, jakiej oczekujemy (podświadomie) jest kimś złym? Jak go nazwać? Czy jest przypadkowym, nasze spotkanie z nim?
Jeśli przyczyna leży w nas, w naszym ciele energetycznym, poprzednich żywotach, to czy człowiek, który jest przez nas przyciągany jest naszym katem, oprawcą?
Dlaczego się pojawia?
Jest naszym nauczycielem. 
Pojawia się w naszym życiu, abyśmy przyjrzeli się sobie.

Część II

Przyciągasz to, co jest w Tobie
Jeśli masz lęk przed biedą, przyciągniesz ją, jeśli jesteś słaby, przyciągniesz sytuacje, w których będziesz prześladowany, wykorzystywany. Generalnie, to co zalega w Tobie, przyjdzie do Ciebie, po to, byś zobaczył siebie, swój obraz, swoje lęki.
Dlaczego tak się dzieje? Czy nasza dusza musi nam sprawiać tyle bólu, dając trudne doświadczenia?
Doświadczamy tych sytuacji nie dla bólu, a dla uwolnienia.
Jak inaczej moglibyśmy uwolnić się od nich?
W swej boskiej doskonałości dusza dąży do całkowitej wolności od wszelkiej obawy, lęków, niedoskonałości. Jak ma nam powiedzieć, co mamy do oczyszczenia, uwolnienia, przepracowania?
Ten sposób jest najbardziej widoczny i prosty do zrozumienia, najlepszy, choć często bolesny.
Nauka, którą oferował nam Jezus, i inni Nauczyciele, przekazuje nam wiedzę o naszej doskonałości,
nieśmiertelności, uczy, abyśmy wyzbyli się małości i lęku. Czy słuchamy jej? Nie - dlatego doświadczamy.
Spotykamy nauczycieli, którzy często są przez nas uznawani za złych ludzi, ponieważ zadają nam ból...
Są oni jednak naszymi nauczycielami. Pokazują nam – zobacz, jest w tobie lęk, przyjrzyj się mu.
Czasami zadają nam dokuczliwy ból i niejednokrotnie powtarza się on dopóki nie zrozumiemy swej duchowej istoty i nie odnajdziemy siły, jaka drzemie w naszym wnętrzu.
Później sytuacja zmienia się, następuje uwolnienie.
Jeśli nauczymy się siły, podejmiemy odważnie wyzwanie, zrozumiemy swą nieśmiertelność, odrzucimy wszelki lęk, dalsza nauka nie będzie potrzebna.
Nauka trwa, dopóki jest potrzebna, aż uczeń nie pojmie jej i nie przyswoi.
Jeśli chcemy żyć w pełni wolni od wszelkiej manipulacji, lęków, bólu, izolacji, smutku, musimy zrozumieć lekcję i powiedzieć – dość, nie chcę już tak żyć, czas na nowe, radosne, twórcze istnienie.
Doświadczenia, które dotychczas przysparzały Ci tyle trosk, były wynikiem programów zalegających Twoje ciała energetyczne. Jeśli zrozumiesz je i uwolnisz, odejdą. Znikną przyczyny i skutki.
Jeśli zrozumiesz przyczyny swych negatywnych problemów, będziesz mógł pozbyć się ich.
Jak można to zrobić, czy wystarczy powiedzieć – dość?
O tym za chwilę, teraz zastanówmy się nad naszymi „oprawcami.”
Co czuje kat? Czy łatwo jest być takim nauczycielem?
Nie, nie jest to łatwe. Na poziomie ducha, przyjęcie roli ciemiężyciela jest bardzo trudne. Taka dusza bardzo ciężko to znosi. Odegrać role „złego” łatwo jest w filmie, ale nie w życiu, gdzie w grę wchodzą uczucia.
Kto jednak ma zagrać tę rolę? Jest to niewdzięczne zadanie, ale aby przedstawienie mogło trwać, aby mogło dojść do oczyszczenia, rozwoju, ktoś musi to zadanie wypełnić.
Czy człowiek, który odgrywa taką rolę zdaje sobie z niej sprawę? Czasami tak. Jest to wówczas jeszcze trudniejsze - ma wyrzuty sumienia, często nie może sobie z tym poradzić.
Gdy nie ma świadomości wykonywanej pracy, a jest tak w większości przypadków, też jest trudno tak żyć. Taki człowiek czasami wykonuje również pracę dla siebie, dla swego wzrostu, bo ten nie następuje jednopoziomowo.
Wykonywanie takiej niewdzięcznej roli nigdy nie daje radości i im szybciej ofiara wyrwie się ze swego uzależnienia, tym szybciej dręczyciel, będzie mógł zagrać inną rolę.
Czasami takie układy ofiara – kat, mają inne źródło i są wynikiem wyrównywania karmy. Ty zrobiłaś coś „złego” zadałaś komuś ból, teraz musisz doświadczyć tego. I czasami właśnie takie relacje poznajemy. Być może dręczyliśmy swoją rodzinę w poprzednim żywocie, teraz to my jesteśmy ofiarą swej rodziny. Czy chodzi tu o zemstę? Nie! To sprawa wyrównania energii. Co to znaczy?
Jeśli zrobiliśmy coś, co sprawiło innym ból, jest to zapisane w naszej aurze i tkwi tam niczym zadra. Musi to zostać oczyszczone, aby nastąpiło tzw. wyrównanie energii. Niektórzy nazywają to karmą.
Może to nastąpić poprzez odkupienie winy, to znaczy, że będziemy musieli doświadczyć tego, co zrobiliśmy, czyli ból za ból. Na zasadzie zrozumienia, abyśmy mogli przyjrzeć się całej sytuacji z drugiej strony - np. jesteś rasistą, doświadczysz życia ofiary rasistów, bijesz – będziesz bity, zgwałcisz – zostaniesz zgwałcony.
To zobowiązuje również naszą ofiarę do odegrania roli dręczyciela, więc nie jest to przyjemne dla niej, choć wydaje się sprawiedliwe.
Może jednak stać się inaczej bo: „nad prawem karmy (losu) jest prawo łaski”.
Oczyszczenie, uwolnienie może nastąpić w inny sposób, poprzez wybaczenie...
Bez względu na pozycję, przyczynę, dla której nasz prześladowca odgrywa swą rolę, nie jest to doświadczenie przyjemnie ani dla nas, ani dla niego.
Przyjrzyjcie się swym nauczycielom, zrozumcie naukę, jaką Wam niosą i podziękujcie im za to. Nie tkwijcie dłużej w trudnej sytuacji, bo nie jest ona przyjemna dla żadnej ze stron i jak najszybciej wyrwijcie się z tego uzależnienia. Co można zrobić, czy można tego uniknąć, jak się oczyścić?
Jest jeden sposób – wybaczenie.
Zrozumiałaś już, dlaczego następują w twoim życiu trudne wydarzenia, oraz to, że nie warto ich dłużej
zatrzymywać i że to tylko ty decydujesz o czasie ich uwolnienia – teraz możesz zrobić tylko jedno.

WYBACZYĆ
Jak to zrobić?

Możesz przeprowadzić rytuał wybaczania.
Generalnie w takim procesie chodzi o to, by wezwać swego dręczyciela i zobaczyć w nim świetlistą postać, duchową istotę, która, tak jak i my podąża drogą wzrostu i zrozumienia.
Jest jak małe dziecko poszukujące miłości matki, ciepła i bezpieczeństwa. Aby osiągnąć ją musi, tak jak i ty przejść wiele różnych dróg poznania. Jest jak i ty pełna lęku, bólu, pozostałości po wielu wcieleniach. Zobacz w nim swego brata, iskrę boskiej miłości podążającą drogą do Ojca.
Jeśli dokonasz wybaczenia, uwolnisz zarówno siebie, jak i jego od całej sytuacji w obecnym życiu oraz od konieczności ponownych narodzin i „przerabiania” tej samej trudnej lekcji.
Często sytuacja zmienia się w krótkim czasie.
Czujemy się jacyś lżejsi, radośniejsi, odważniejsi, po prostu szczęśliwsi.
Uwolniliśmy nie tylko siebie, oczyściliśmy nie tylko swoje ciało energetyczne, ale i naszego „kata – nauczyciela”. To wielki dar dla niego.
Jeśli pomimo to, On nie zmieni się, znaczy to, że ma jeszcze inne wzorce do przepracowania, ale to już nie twoja sprawa, nie twój interes.
Jeśli taki człowiek nadal będzie grał rolę „złego”- nie bierz już udziału w tej sztuce, odejdź.
Ty wykonałaś już swą pracę i z pewnością sytuacja, od której chciałaś się uwolnić, w twoim życiu nie powtórzy się.
Inaczej będziesz teraz patrzyła na życie, dostrzeżesz inne wartości.
Zrozumiesz swoje prawo do szczęścia, radości, tworzenia własnej wizji.
Czasami, aby nastąpił proces całkowitego uwolnienia nieprawidłowego wzorca konieczne jest zajrzenie do poprzednich wcieleń. Wyjątkowo traumatyczne doświadczenia trudno jest uwolnić samemu. Wówczas potrzebny jest regres. Metoda, dzięki której można bezpiecznie, pod opieką Duchowych Przewodników zobaczyć źródło problemu i dokonać uwolnienia. Jednak i tu potrzebne jest wybaczenie. Wybaczenie, czyli zrozumienie.
Pamiętajmy jeszcze o jednym, nasza złość, nienawiść, czy jakiekolwiek negatywne uczucie uderza przede wszystkim w nas, nie tylko powodując choroby (czasami ciężkie), zatruwając nam życie, ale również zagnieżdża się w ciele emocjonalnym powodując obciążenie na następne wcielenia. Oto, dlaczego warto wybaczać.
Gdy zrozumiesz, czym jest wybaczenie i oczyścisz się, wybaczając, dopiero wówczas jesteś gotowy na dalszą drogę, miejsce zostało zrobione, dopiero teraz możesz przyjąć do swych ciał światło, które wzniesie Cię na wyżyny miłości.

JESTEM ŚWIATŁEM I MIŁOŚCIĄ – to następny etap Twojego życia